niedziela, 19 maja 2013

French Montana - Excuse My French (Review)




He finally made it! Tak brzmi moja pierwsza myśl po odpaleniu debiutanckiego albumu French Montana. Jest to dla mnie dużo więcej niż tylko przesłuchanie kolejnego krążka od kolejnego mainstreamowego rappera. French Montana to koleś, którego karierę śledziłem i którym jaram się dosłownie od jego pierwszego mikstejpu. Po tych wszystkich świetnych mikstejpach, ostatnim Mac & Cheese 3, gościnnymi zwrotkami niemal wszędzie i klipami wydawanymi non stop French naprawdę podgrzewał atmosferę wobec "Excuse My French". Karim Kharbouch (właściwe imię Frencha) przebył naprawdę długą drogę do miejsca, w którym się znajduję. Na Bronx w Nowym Jorku wprowadził się z rodzicami i dwoma braćmi dopiero w 1996 roku po 13 latach dorastania w swojej ojczyźnie Maroko. Asymilacja młodego muzułmanina musiała przebiec sprawnie, ponieważ już w 2002 roku wydana przez niego została pierwsza część ulicznych dvd "Cocaine City" przedstawiających nowych i znanych już artystów ze sceny nowojorskiej i okolic. Te "street DVD" zyskały na ogromnej popularności i przedstawiły Frencha hip-hopowemu światu.
Szybko potem doszło do wspólnych projektów z byłym członkiem Dipsetów, żyjącą legendą Nowego Jorku , a zwłaszcza Harlemu, czyli z Maxem B. Jeśli nigdy nie słyszeliście nic od niego to natychmiast wypierdalać tu albo tu albo tutaj. Nie ma co się oszukiwać, gdyby nie Max B o jakimś tam Frenchu Montanie słyszała by dzisiaj garstka ludzi. Byłby kolejnym Freckiem  Billionairem, a jeśli by dobrze poszło to Papoosem. Max B to jednak materiał na inny artykuł gdyż genialny rapper, którego kariera została złamana przez jego własną głupotę i wyrok 75 lat więzienia to napisał historię krótką acz pełną wrażeń. O największych zmarnowanych talentach przez wytwórnię, ulicę, morderstwa napiszę jednak innym razem.


Włączając "Excuse My French" (imo idealny tytuł płyty) miałem nadzieję, że usłyszę Frencha z czasów właśnie pracy z Max B, Dame Grease czy Harry Fraudem. Klimaty obu części "Coke Wave" oraz np. "Coke Boys 1", "Cocaine Cowboys", "Laundry Man" czy "Cocaine Konvicts" odpowiadałyby mi najbardziej i były to najlepsze materiały od Frencha. Dlatego też bardzo rozczarował mnie brak na liście producentów Harry'ego Frauda, z którym French tworzył swój niepowtarzalny mikstejpowy styl i nagrał kilka genialnych kawałków. Specjalnie nie sprawdzałem żadnych wycieków oprócz "Pop That", którym się zawiodłem. Fajne bangerowe gówno z Drakiem, Rossem i Lil Wayne'am, ale to nie jest ten brudny, współczesny nowojorski klimat, który kocham. Podpisując jednak kontrakt z tak dużymi wytwórniami jak Bad Boy i MMG można jednak liczyć na 30% dobrej muzyki i 70% chwytliwej muzyki.
Pierwszy utwór, czyli "Once In A While" rozbudził we mnie nadzieję na chociaż odrobinę klasycznego brzmienia bitów z "Coke Wave". Kawałek idealnie rozpoczyna album, bardzo cieszy mnie wklejone "przemówienie" Maxa B z więzienia. Dobre i lojalne posunięcie ze strony Montany. Reefa, czyli producent, który stoi m.in. za brzmieniem "One Blood" The Game'a spisał się znakomicie robiąc klimatyczny bit a'la wspomniany wcześniej Harry Fraud.
Następnym kawałkiem jest track "Trap House",w którym wystąpiło dwóch największych obok Jay'a-Z obecnie CEO w hip-hopie, czyli Birdman z Cash Money Records i oczywiście Rick Ross boss Maybach Music Group. Z racji podpisania podwójnego kontraktu z Bad Boy Rec i MMG Frencha na debiucie i Diddy'ego i Rossa słyszymy po kilka razy. Z racji dobranych gości ten jak i następny kawałek "Ain't Worried Bout Nothin", w którym Montana wystąpił solo są typowymi bangerami. "Trap House" biję jednak na głowę "Ain't Worried Bout Nothin'" głównie z powodu bardziej bujającego bitu i generalnej słabej jakości 3 tracka na płycie. Nie podoba mi się, gdy rapperzy próbują tworzyć kawałki kopiując w 100% jakąś popularną obecnie koncepcję w grze. To jak French chce tutaj brzmieć jak Future nie jest fajne i nie brzmi fajnie.
Kolejne dwa kawałki, czyli "Paranoid" i "When I Want" mogą być określone mianem typowych zapychaczy na płycię, ale trzeba przyznać, że obydwa miały potencjał na mega bangera. W obu przypadkach jednak czegoś mi osobiście tam brakuję.
Następnym i zdecydowanie jasnym punktem na płycie jest świetne "Fuck What Happens Tonight", w którym Frencha wspomagają palestyński krzykacz DJ Khaled, Mavado, Ace Hood i dwie legendy południa i zachodniego wybrzeża, czyli Scarface i Snoop Dogg. Kawałek rozpoczyna znane chyba przez wszystkich wejście z "I Really Mean It" Cam'rona, w którego tle różne hasła wykrzykuję DJ Khaled, którego rola w tym kawałku na szczęście na tym się kończy.
"Gifted", bo taki tytuł ma 7 kawalek na płycie również wypada dużo ponad przeciętną. Klimatyczny bit komponujący się z genialnymi refrenami największej rewelacji ostatnich lat The Weeknda tworzą świetny kawałek o dążeniu do sławy i pieniędzy. Przypominając sobie, jak świetny jest kawałek chociażby "One Of Those Night" Juicy J'a i The Weeknda miałem nadzieję, że ten kawałek będzie równie dobry, jak i lepszy. Niestety nie dorasta mu do pięt i jest conajwyżej dobry. Podobnie sprawa się tyczy "Ballin' Out", w którym Jeremih daję bardzo przyzwoity refren i wraz z zwrotkami Diddy'ego i Frencha oraz bitem od znanego z współpracy z Kid Inkiem Cardiaka dostajemy dobry, ale bez fajerwerków kawałek. Jestem coraz bardziej zawiedziony, bo nadal nie doczekałem się żadnego kawałka w stylu kolaboracji Frencha z Harry Fraudem, a to nie wróży dobrych rzeczy.
"I Told Em" to typowy kawałek traktujący o tym jak French teraz, gdy jest na szczycie pierdoli haterów, ma teraz jeszcze więcej kasy zanim zaczął rapować, wszystko co robi to lansowanie się i generalnie opowiada o tych wszystkich rzeczach, które mu zazdrościmy. Całkiem spoko kawałek z ciekawym, nietypowo trapowym bitem od J Olivera. 
Przechodzimy teraz do dwóch głównych singli, którymi promowane jest "Excuse My French". Obydwa mają gościnne zwrotki od największych obecnie gwiazd w biznesie odpowiednio w "Pop That" Drake, Ross i Weezy oraz w "Freaks" Nicki Minaj. "Pop That"-typowy bangerek na mocnym trapowym bicie sieję duże spustoszenie na głośnikach, ale mi się całkowicie osłuchal. Drake generalnie swoją zwrotką zjadł całą resztę. 
"Freaks" z Nicki Minaj o dziwo bardzo mi przypasował, ale dopiero po kilku przesłuchaniach. Bardzo taneczny kawałek dzięki, któremu poznała go publiczność rozwydrzonych nastolatek i którym jarają się nawet pozbawieni jakiegokolwiek gustu muzycznego homo brazylijczycy na last.fm. Nie wierzycie to sprawdźcie sobie sami tutaj. Obydwa tracki traktują generalnie o kobietach i ich walorach. Nie trzeba znać angielskiego, żeby temu dowieść wystarczy spojrzeć na ich okładki tu i tu  oraz obejrzeć klip z półnagą bausującą się Nicki Minaj.
Następnym po singlach doszliśmy w końcu do moim zdaniem najlepszego kawałka na płycie, czyli "We Go Wherever We Want" z zapomnianym już trochę Ne-Yo na refrenie i świetnym jak zwykle członkiem Wu-Tangu Raekwonem. Zsamplowany legendarny klasyczny kawałek od wymienionego Rae "Ice Cream" nadaję kawałku zajebiste brudne brzmienie, które zabiera nas do lat 90tych w NY. Raekwon oczywiście zdecydowanie wyróżnia się na tle słabego lirycznie Frencha, który jednak nadrabia swoim niepodrabialnym flow.
Pomijając zapełniacz w postaci "Bust It Open" przechodzimy do jedynego "miłosnego", wolnego kawałka "Drink Freely", w którym występuję brzmiący jak połączenie Ushera i Bei Maejora, Rico Love, który ten jak i kilka innych kawałków na albumie wyprodukował. Nie wyobrażałem sobie nigdy Frencha w takiej wersjii nie spodziewałem się takiego typu kawałka, ale jestem miło zaskoczony, gdyż kawałek naprawdę trzyma poziom. Imo na refrenie dobrze sprawił by się Future, którego nieobecność na tym debiucie mnie trochę dziwi. Przecież chyba każdy słyszał buńczuczne zapowiedzi obydwóch panów ich wspólnego projektu "Medusa".
Kolejnym mocnym punktem na płycie jest świetne "Throw It In The Bag" z Chinx Drugzem. Nie jest to bynajmniej ckliwy radiowy kawalek jak track Fabolousa z The-Dreamem o tym samym tytule, a naprawdę dobry kawałek,w którym Chinx Drugz pokazuję swoją wartość. Czuję, że Chinx będzie w niedalekiej przyszłości szanowanym graczem, bo skille jakie pokazuję na wszystkich Coke Boys i swoim ostatnim mixtapie są naprawde dobre i wartościowe w dzisiejszym hip-hopie.
Następne dwa kawałki, ostatnie już, to dwa mega bangery. "Marble Floors" z Rossem, Weezym i 2 Chainzem oraz "Ocho Cinco" z reprezentacją Bad Boy Records to jedne z najlepszych trap kawałków wydanych ostatnio. Wyróżnia się zwłaszcza "Ocho Cinco", którego potężny bit wyprodukowany przez Young Chopa okraszony świetnymi zwrotkami od MGK, Losa, Red Cafe i Frencha jest naprawdę kwintesencją trapowego bangera. Takie kawałki słucha się tylko na full. Sama nazwa Ocho Cinco jest tajemnicza i może was zastanawiać co za nią stoi. Otóż Ocho Cinco określa się dziewczynę, która robi blowjoby wszystkim wokoło mając partnera - stąd właśnie "Tell yo bitch give me head, ocho cinco".

Reasumując calą płytę muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Nie jest to na pewno krążek, od którego powinno się zaczynać swoją przygodę z Montaną i ogólnie coke wave music. Po świetnym przedsmaku w postaci "Mac & Cheese 3" spodziewałem się dużo więcej po Frenchu. Strasznie mnie rozczarował brak jakichkolwiek bitów od Harry Frauda, płyta była by 2x lepsza, gdyby wymienić takie średnie kawałki jak "Bust it open", "When I want" czy "Paranoid" świetnymi kawałkami na bitach od Harry'ego, jak np. "Only If For A Night", "Goin In For Da Kill" czy "Playin In The Wind". To jest właśnie styl, który wyniósł Frencha na szczyt, to tak naprawdę dzięki tym wspaniałym bitom najpierw od Dame Greasa, a później od Harry Frauda ktokolwiek teraz go ceni i dlatego odniósł sukces. Przecież to za "New York Minute", "Lay Down" czy nawet "Shot Caller" tak uwielbiam jego muzykę, a na tym albumie zdecydowanie nie dostałem tego, co chciałem. Jest na pewno kilka kawałków, jak "Once In A While" czy "Fuck What Happens Tonight" zasługujących na uznanie, i które będę katował przez następne tygodnie, ale spodziewałem się naprawdę dużo więcej. Pytam się dlaczego albumy w obecnych czasach są dużo gorsze od mikstejpów? Dlaczego na albumie nie ma świetnego "Trouble", które zjada połowę albumu, a jest tylko "odrzutem". Dlaczego nie ma na nim chociażby "Sanctuary"? Kolejny raz po prostu potwierdza się to, że Bad Boy Records marnuję artystów. Było tak z wieloma, m.in. Shynem, Masem, Yung Jociem i ostatnio z Red Cafe. Błagam Diddy oszczędź nam MGK, Losa i przede wszystkim właśnie Frencha, póki nie jest za późno!

OCENA: 6/10

2 komentarze:

  1. http://en.wikipedia.org/wiki/Chad_Johnson_(wide_receiver)
    w ocho cinco chodzi o tego typa, który przyjebał żonie z bani

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi sie taki french podoba, dobre bangery haannn!

    OdpowiedzUsuń